Spotkanie z Sergim Belbelem, znanym na świecie katalońskim dramatopisarzem, odbyło się w Instytucie Teatralnym w Barcelonie, podczas sympozjum na temat dramatu katalońskiego w czasach kryzysu 2008-2021.
Polscy widzowie znają już kilka tytułów z dorobku Belbela: „Po deszczu”, „Łoże”, „Krew”, „Czułostki”. W grudniu poznają kolejny – w Teatrze Współczesnym w Warszawie odbędzie się premiera utworu „Gdybym cię nie poznał” („Si no te hubiese conocido”) w przekładzie Rubi Birden. Miłośnicy serwisu Netflix, którzy obejrzeli serial „If I Hadn’t Met You” mogą przeżyć déjà vu, ale warto je przeżyć, bo sztuka i serialowy scenariusz różnią się od siebie, a przy tym mają fantastycznie ciekawą fabułę.
Sztuka nosi podtytuł: „Kwantowa fantazja romantyczna w jedenastu scenach z epilogiem”, jej akcja rozgrywa się na przestrzeni pięćdziesięciu lat (1978 – 2028). Węzeł dramatyczny zawiązuje się w momencie, w którym Eduardo traci w śmiertelnym wypadku ukochaną Elisę i zaczyna przeżywać alternatywne wersje swego życia. Czy w każdej spotka Elisę? W układaniu miłosnych puzzli biorą udział także przyjaciele pary, Oscar i Clara.
Gdybyś mógł podróżować w czasie, zmieniłbyś którąś ze swoich decyzji?
Widzę, że dobrze się orientujesz w klimacie tekstu (śmiech). To pytanie nurtowało mnie przez całe życie, aż wreszcie napisałem sztukę teatralną, a potem scenariusz serialu dla Netflix. Gdybyś mi powiedziała, że istnieje maszyna czasu – tak, jak w moim utworze – dzięki której mógłbym przenieść się w przeszłość i wybrać inną drogę, wtedy być może nie byłbym autorem teatralnym i nie siedziałbym tutaj z tobą, ponieważ poszedłbym drogą naukową.
Miałeś takie plany?
Tak, była w moim życiu taka bifurkacja, którą wpisałem w życiorys głównej bohaterki, Elisy. Kiedy miałem 15 lat, zrozumiałem po raz pierwszy, co znaczy musieć wybierać między dwiema opcjami. Pewien nauczyciel powiedział do mnie: „Pan, panie Belbel, będzie studiował nauki ścisłe, prawda?”. Odpowiedziałem: „Nie, będę studiował humanistykę”. Usłyszałem, że być może będę żałował tego przez całe życie – „Z pańskim umysłem powinien się pan poświęcić nauce”. To był mój nauczyciel matematyki i rzeczywiście matematyka szła mi bardzo dobrze. Nie dlatego, że była moją pasją, tylko dlatego, że rozumiałem liczby.
Zabawne, ja odbyłam w liceum bardzo podobną rozmowę z nauczycielem matematyki.
To cudowne, że takie sytuacje się powtarzają (śmiech). I też powiedziałaś, że wybierasz humanistykę?
Oczywiście! A jak potoczyła się dalej twoja historia?
Zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Zastanawiałem się, co robić, chociaż w zasadzie miałem jasne preferencje. Lubiłem teatr, ale nie sądziłem, że będę się nim zajmował. Wybrałem literaturę i języki obce – francuski i włoski. Jednak została we mnie ta wątpliwość – gdzie bym teraz był, gdybym postąpił inaczej.
Trafiłeś w końcu do teatru.
Owszem, ale na początku towarzyszył temu kolejny dylemat. Zjawiłem się tutaj, w Instytucie Teatralnym, bo chciałem zostać aktorem. Zobaczyłem grupę adeptów aktorstwa wychodzących z sali, popatrzyłem na nich i powiedziałem sobie: nie. I poszedłem na uniwersytet studiować literaturę. Miałem wtedy 18 lat. Oczywiście, gdybym tego dnia nie zobaczył tych młodych ludzi i nie pomyślał nagle, że nie widzę siebie jako aktora, być może zostałbym aktorem, a nie pisarzem. Piękne jest to, że może się to przydarzyć każdemu. Każdy ma taki moment w swoim życiu, kiedy musi wybrać: to, czy to.
Przeczytałam w wywiadzie z 2019 roku, że wolisz reżyserować, niż pisać nowe sztuki. Czy nadal tak jest?
Nie jestem pewien, pandemia wiele rzeczy zmienia. W ostatnich latach rzeczywiście wystawiłem więcej sztuk innych autorów niż własnych tekstów. Reżyserując, pracuję dużo i uczę się od innych. To moja szkoła. Na przykład teraz mam w planach wystawienie „Końcówki” Samuela Becketta. Chcę ją wyreżyserować, bo to oznacza, że będę się mógł czegoś nauczyć od Becketta. Dla mnie reżyserowanie oznacza wejście do głowy innego autora. Natomiast jeśli chodzi o moje własne sztuki, to nie pisałem zbyt wiele w ostatnich latach, bo reżyserowanie pochłania dużo energii. Chociaż w czasie pandemii napisałem trzy, czy cztery teksty. Myślę, że głębi duszy wolę pisanie i dużo większą satysfakcję odczuwam jako autor niż jako reżyser.
W 2018 roku sam wystawiłeś „Gdybym cię nie poznał” na jednej ze scen Narodowego Centrum Dramatu w Madrycie. Jesteś zadowolony z tej realizacji?
Tak, jestem bardzo zadowolony. Sztuka jest dość skomplikowana, więc postawiłem na prostotę inscenizacji. Były nawet wyświetlane daty, żeby publiczność się nie pogubiła, ponieważ jest trochę przeskoków czasowych. Praca z aktorami była wspaniała. Między głównymi wykonawcami musi być chemia, bo wszystko opiera się na tym, że ilekroć oni się rozstają, on cierpi tak bardzo, że jedyne czego pragnie, to nigdy jej nie poznać. I zawsze kończy się na tym, że ją poznaje. Niezależnie od tego, ile ma opcji do wyboru. To jest bardzo romantyczna sztuka, chociaż słowo „romantyczna” należałoby ująć w nawias. To jest też pieśń na cześć nieprzewidywalności życia. I o tym, żeby nie być przesadnie racjonalnym, ponieważ miłość pojawia się sama. Aby ją znaleźć, wystarczy dobrze się czuć z samym sobą. Zawsze dziwią mnie ludzie, którzy obsesyjnie szukają partnera. Nie szukaj! Dopiero wtedy znajdziesz. Kto szuka, nie znajduje.
Jaką radę dałbyś polskiemu reżyserowi, Jarosławowi Tumidajskiemu?
Życzę mu, żeby wszystko udało się znakomicie. Najważniejsza rada, jaką mógłbym dać, dotyczy trafnego wyboru obsady. Poza dwójką głównych bohaterów, w sztuce są też dwie postacie drugoplanowe, które biorą czynny udział w akcji. Dla mnie jest najważniejsze, aby para protagonistów rozkochała w sobie widzów za pomocą swojej relacji. To jest podstawa. Tylko jeśli między tą dwójką wytworzy się magia, potrzeba zobaczenia Elisy ponownie, za każdym razem kiedy ona umiera, będzie miała wielką moc.
Osiągnąłeś ten efekt w swojej inscenizacji?
Tak, muszę powiedzieć, że nam się to udało, chociaż aktorzy, których zaprosiłem do współpracy byli bardzo różni. Unax Ugalde pochodził ze świata kina, a Marta Hazas ze świata teatru. On nie miał w sobie takiej dyscypliny, jaką miała ona. Z drugiej strony fakt, że Unax miał w sobie więcej swobody, dodawał mu wdzięku. Między obojgiem wytworzyła się bardzo silna chemia.
Jaki jest twój stosunek do zmian w tekście?
Daję twórcom całkowitą wolność. Mogą robić z moimi utworami, co chcą, zmieniać to, co nie działa. Zawsze mówię, że skoro już sam wystawiłem dany tekst, to wykonałem swoje zadanie. Teraz inni niech to robią na swój sposób. Jestem bardzo przychylny adaptacjom.
Skoro jesteśmy na kongresie poświęconym dramaturgii katalońskiej, chciałam cię zapytać, jakie kierunki w niej dominują?
To jest skomplikowane zagadnienie, ale na początek trzeba powiedzieć, że nastąpiła eksplozja nowych dramatopisarzy, bardzo wiele osób zajmuje się pisaniem sztuk teatralnych. Jak na tak niewielką wspólnotę, średnia jest niezwykle wysoka. Jest nas tutaj ponad pięćdziesięciu aktywnych autorów. Katalonia ma ok. 7,5 mln mieszkańców, to naprawdę mało. Kiedy jadę do Meksyku, słyszę, że cała Katalonia jest jak jedna dzielnica meksykańskiej stolicy (śmiech).
Z czego wynika tak duża produkcja tekstów teatralnych?
Kultura teatralna zawsze zajmowała w Katalonii ważne miejsce. Kataloński jest językiem, który może zniknąć, ponieważ nie stoi za nim państwo, które go chroni, tak jak w przypadku hiszpańskiego. Chociaż jesteśmy jego częścią, państwo hiszpańskie nie traktuje katalońskiego jako żywotnej dla siebie kwestii, raczej spycha ją na margines. Język kataloński studiuje się tylko w Katalonii i w innych krajach świata. Więc możemy liczyć przede wszystkim na siebie. W teatrze kataloński cieszy się dobrym zdrowiem. Niemal lepszym niż na ulicy (śmiech). Tworzą tu autorzy każdego typu – począwszy od posługujących się językiem literackim, np. ja, Josep Maria Miró, Pau Miró, a skończywszy na tworzących w bardziej popularnym stylu, jak Esteve Soler, Cristina Clemente. Wszystkie rejestry językowe i sfery społeczne mają swoją reprezentację.
A pod względem tematyki?
Teraz nastąpił boom tematów społecznych. Chodzi o palące kwestie takie, jak dyskryminacja rasowa czy LGTBI. To jest bardzo zaangażowany teatr. Ma jednak swoje problemy. Publiczność, która chodzi na spektakle, to są osoby, których już nie trzeba przekonywać. Z drugiej strony teatr nie może dawać lekcji. Mnie samego to nudzi jako widza. Zwłaszcza, gdy chodzi o rzeczy, które już świetnie wiem. Wolę teksty innego typu, niepokojące, które nie do końca rozumiem, lub do których zrozumienia muszę znaleźć drogę.
Więc, tak jak powiedziałem, mamy do czynienia z intensywnym rozwojem teatru społecznego, czy nawet dokumentalnego. Wychodzącego od rzeczywistości, ukazującego problemy młodzieży, maltretowanych kobiet, rasistowskich zachowań w białym, patriarchalnym społeczeństwie. Wszystkie te tematy rezonują teraz w teatrze bardzo silnie i są traktowane z dużą powagą.
Co ci przychodzi na myśl, gdy słyszysz słowo „Polska”? Twoje sztuki cieszą się tutaj powodzeniem.
Tak, wiem o tym, ale nigdy nie miałem możliwości pojechać do Polski. Pisanie po katalońsku zamyka trochę drzwi do podróżowania. Instytut Cervantesa kiedyś opłacał takie wyjazdy, ale ja po raz ostatni skorzystałem z tego osiem lat temu. Dzięki Cervantesowi byłem w odległych miejscach, w Izraelu, w Ameryce Łacińskiej. Czytałem sztuki polskich autorów i widziałem przedstawienia, ale nie wiem, co się obecnie dzieje na polskich scenach. Byłbym zachwycony, mogąc odwiedzić Polskę i poznać ludzi teatru.
W takim razie mam nadzieję, że następnym razem porozmawiamy w Warszawie.
Fantastycznie, chciałbym też zobaczyć Kraków!
Instytut Teatralny w Barcelonie, 15 października 2021
Źródła:
Strona internetowa przedstawienia „Si no te hubiese conocido”, Centro Dramático Nacional (INAEM).
Strona internetowa przedstawienia „Gdybym cię nie poznał”, Teatr Współczesny w Warszawie.
Centrum Dokumentacji Sztuk Scenicznych i Muzyki (CDAEM, Centro de Documentación de las Artes Escénicas y de la Música) w Madrycie.