W marcową niedzielę miałam okazję zobaczyć na scenie Teatru Śląskiego spektakl gościnny. Z Opery Śląskiej w Bytomiu przybył ze swoim dworem „Nabucco” Giuseppe Verdiego w reżyserii Laco Adamika.
Utwór, który zapoczątkował karierę włoskiego kompozytora na scenie La Scali nieodmiennie zachwyca. Pełna ostrych tonów muzyka Verdiego uruchamia zmysły jeszcze zanim podniesie się kurtyna. Po uwerturze do dźwięków dołączają słowa – autorem libretta jest Temistocle Solera – i stajemy się świadkami starcia dwóch silnych liderów – Nabucca, króla Babilonu i Zaccarii, arcykapłana Hebrajczyków. W historycznej osnowie zostaje też ujęty wątek miłosny z uwzględnieniem dobrze rokującej formuły dramatycznej, zgodnie z którą uczuciem zostają połączeni członkowie wrogich obozów. O względy hebrajskiego wojownika Ismaela rywalizują dwie córki Nabuchodonozora, Abigaille i Fenena, co przekłada się na pełne liryzmu i dramatyzmu arie. Istotny jest także biblijny wątek niewoli babilońskiej i będący jego muzyczną emanacją słynny chór „Va, pensiero” – pełen uniesienia i żaru lament Żydów za utraconą ojczyzną.

Oglądam na co dzień teatr dramatyczny, więc zanurzenie się w operową konwencję było pobudzające. Jest ona niezwykle silna. W teatrze aktorzy dążą od dawna do uczynienia swojej obecności na scenie czymś naturalnym, a nawet półprywatnym. Nie wiem, czy w tym samym kierunku podąża opera, w jaki sposób ewoluuje operowe aktorstwo. Na podstawie „Nabucco” mogłabym powiedzieć, że relacje między postaciami – spojrzenia, emocje, prawda dramatyczna – nie były najistotniejsze. Większą uwagę zwracano na współbrzmienie głosów, dobrą artykulację, szerokie gesty i prezentację bogatych kostiumów, ze spojrzeniem skierowanym raczej ku widowni. W stosunku do współczesnego teatru dramatycznego było to jak podróż wehikułem czasu w przeszłość. Przy czym nie jest to zarzut, tylko poczyniona z fascynacją obserwacja. Publiczność świetnie rozumiała tę konwencję i z uznaniem przyjęła artystów Opery Śląskiej.
