Ze świeżutkiego wyboru dramatów Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk Siedem nieprzyjemnych sztuk teatralnych, w tym trzy o Żydach, znałam z lektury jedynie trzy. Walizkę, Burmistrza i Popiełuszkę.

Fot. Kamila Łapicka
Pozostałe stanowiły – wbrew tytułowemu ostrzeżeniu – przyjemne czytelnicze odkrycia, z których najbardziej poruszyły mnie Mesjasz. Bruno Schulz i Kobro/Strzemiński. Opowieść fantastyczna, którą Borys Lankosz zamienił niedawno w opowieść filmową, w rolach awangardowych artystów obsadzając Agatę Buzek i Łukasza Simlata. Z pobieżnej autoanalizy wynikałoby, że jestem admiratorką dramatów historycznych (szczególnie podgatunku biograficznego) i w tym przypadku jako pacjent i diagnosta w jednej osobie, przyznaję sobie rację. Inna sprawa, że lubię po prostu styl autorki, czy też jak sama o sobie pisze w okładkowej nocie „wielomacicznej humanoidalnej kreatywnicy”, dającej życie długim szeregom postaci.
Pozostają jeszcze dwie sztuki, których nie wymieniłam, czyli Śmierć Człowieka-Wiewiórki, rzecz o RAF i Zaginiona Czechosłowacja, rzecz na temat mitu raczej niż rzeczywistej bratniej krainy. Drugi dramat budzi autentyczny śmiech oraz autentyczną grozę, ponieważ tak się składa, że w świecie Pana Krecika oraz Żwirka i Muchomorka (w tym przypadku bytów nieheteronormatywnych) istniała także Pani Śledcza i jej Dzielnicowa Izba Tortur, w której pewna czeska piosenkarka straciła nie tylko głos.
Dociekliwy czytelniczy detektyw odnajdzie w utworach Sikorskiej-Miszczuk jej alter ego, które nosi różne imiona – Ja, Autorki albo Przewodniczki i pozwala nam podejrzeć, jak rodzi się opowieść. Te literackie szwy to dla mnie często najsmaczniejsze fragmenty Siedmiu nieprzyjemnych sztuk. Mimo, że „teatr europejski jest zdominowany przez reżyserów”, jak pół żartem, pół serio mówi Autorka w Mesjaszu (a może tu nie ma żartów?!), nie sądzę, by wyobraźnia, poezja i poczucie humoru zawarte w dramatach Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk dały się zdominować lub okiełznać pod jakąkolwiek szerokością geograficzną.