Nie tylko teatrem człowiek żyje. W przerwie między spektaklami Teatru Pleciuga, „Kim jestem?”, a Teatru Współczesnego, „Bzik. Ostatnia minuta” udało mi się odwiedzić Muzeum Narodowe w Szczecinie. Odebrałam tam lekcję, jak zmagać się ze światem za pomocą… masek! Niezbyt daleko od teatru udało mi się zbiec!
Była to moja debiutancka wizyta, więc odwiedziłam kilka wystaw. I choć absolutnie niesamowite są eksponaty z Magazynu Sztuki Dawnej – rzędy Madonn i świętych – i z nowootwartej ekspozycji „Biedermeier”, tym co zrobiło na mnie wrażenie wielkie i magiczne jest wystawa „Sztuka Afryki – między maską a fetyszem”. Można ją zwiedzać przez cały rok, więc zachęcam podróżników do Szczecina i samych szczecinian, aby zajrzeli na pierwsze piętro muzeum, gdzie w lewym skrzydle zamieszkują figury takie, jak postać w masce nwantantay, łączącej cechy jastrzębia, krogulca i nietoperza.

Postać w masce nwantantay. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Używają jej tancerze w Burkina Faso podczas uroczystości rolniczych oraz pogrzebów. Ma zapewnić wiosce pomyślność i ochronę przed złymi duchami. Każdy wzór umieszczony na masce ma swoje znaczenie. Zygzaki to droga przodków, którą inni podążą za nimi do szczęścia, a szachownica obrazuje dualizm świata ludu Bodo: „oddzielenie światła od ciemności, dobra od zła, świata kobiet od świata mężczyzn” – jak można przeczytać na informacyjnej tabliczce. Te wyjaśnienia są fantastyczne, często przeczą naszemu racjonalnemu sposobowi postrzegania świata i rozwiązywania problemów. Tak, jak w przypadku postaci w masce ducha takangle, która jest używana na Wybrzeżu Kości Słoniowej przez tajne stowarzyszenie Poro. Zadaniem maski jest łagodzenie sporów i napięć, sprawowanie kontroli społecznej.

Postać w masce ducha takangle. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Z kolei postać w masce słonia jest noszona w Kamerunie przez lud Bamileke. Maska jest synonimem królestwa i bogactwa. Mogą ją wkładać członkowie tajnego stowarzyszenia Kuosi, które należy do królewskiego dworu i stoi na straży królewskiego prawa. Funkcja tej maski jest ściśle spleciona z hierarchią panującą wśród ludu Bamileke. Absolutną władzę sprawuje w nim król Fon. Rządzi ludźmi i zwierzętami, życiem i śmiercią. Kiedy przybiera postać zwierzęcą, często jest to właśnie postać słonia. Koraliki, którymi ozdobiona jest maska symbolizują bogactwo.

Postać w masce słonia. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Maska nie jest w Afryce utożsamiana jedynie z przedmiotem, który wkładamy na twarz. Koniecznym dopełnieniem jest strój (przykrywający całe ciało) oraz rekwizyty. Dopiero tancerz w masce i pełnym kostiumie staje się określoną postacią lub duchem i może spełniać ważną kulturowo rolę. Niektóre postaci wydają się być znajome. Spotkałam na przykład afrykańskiego Prometeusza, czyli postać w masce yona.

Postać w masce yona. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Maska yona, używana wśród ludu Dogonów w Mali symbolizuje (szlachetnego) złodzieja. Przypomina o czynie Kowala, który był pierworodnym dzieckiem pierwszej pary ludzi. Ryzykując życiem, skradł ogień i przekazał go ludziom.

Postać w masce mfon. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Inna ciekawa postać występuje w masce mfon. Uosabia młodą, niezamężną dziewczynę, która w tańcu stara się przedstawić typowe kobiece zajęcia, aby zapewnić pomyślność całej społeczności ludu Ibibio z Nigerii. Ciekawostka polega na tym, że w tej masce zawsze tańczy mężczyzna.

Postać w masce n’tomo. Muzeum Narodowe w Szczecinie. Fot. Kamila Łapicka
Natomiast postać w masce n’tomo była przynależna tajnemu stowarzyszeniu ludu Bambara
z Mali. Zrzeszało ono chłopców, którzy wkraczali w dorosłość.
Tym, co zachwyca na wystawie są nie tylko maski i kostiumy, ale cały entourage, w jakim się znajdują. Półmrok i czerwone, ściany, pokryte rysunkami oraz specyficzne podświetlenie postaci od dołu, które dodaje jej tajemniczości i tworzy „efekt ducha”. Spędziłam w sali masek niemal godzinę i wcale nie spieszyło mi się do afrykańskich lalek i marionetek, choć sądziłam, że to one będą dla mnie najciekawsze. Przemknęłam tylko przez ich galerię, żeby zdążyć na „Bzika. Ostatnią minutę” w reżyserii Eweliny Marciniak (skojarzenie z utworem Witkacego i spektaklem Jarzyny nieprzypadkowe!). Ciekawe, że aktorzy w tym spektaklu także są wystylizowani bardzo mocno. Mają wysokie, kudłate peruki, czarne falbaniaste bluzki i tiulowe spódnice spod których wyglądają pośladki. W tym punkcie różnią się zdecydowanie od afrykańskich braci!

„Bzik. Ostatnia minuta”. Teatr Współczesny w Szczecinie. Fot. Natalia Kabanow
Generalnie jednak spektakl i wystawa łączą się w zaskakujący sposób. Wspólnym mianownikiem jest odmienna kultura, stosunek do Innego i jego rytuałów.
Pierwsza część wieczoru w Teatrze Współczesnym (mieszczącym się w tym samym budynku, co Muzeum Narodowe, przy Wałach Chrobrego) to reportaż na żywo z wyprawy polskiej rodziny w modelu 2+1 na wakacje all inclusive. Kierunek: tropiki. Wszystkie stereotypy na temat Polaka w podroży (lotniczej): obecne. Stosunek do rdzennej ludności: jak do istot niższych, niecywilizowanych. Nic dziwnego, współczesna podróż polskiej rodziny splata się w wyobraźni autora tekstu, Jana Czaplińskiego, z wyprawą Krzysztofa Kolumba i raportami, jakie składa Izabeli Kastylijskiej. Poszukiwanie skarbów, europeizacja stroju i zachowań oraz przymusowa chrystianizacja to kolejne wątki obecne w przedstawieniu obok dominacji seksualnej.
Trzeba koniecznie podkreślić fenomenalną oprawę scenograficzną i muzyczną. Była już mowa o unifikujących płeć aktorów kostiumach projektu Katarzyny Borkowskiej, natomiast autorami muzyki wykonywanej na żywo są Maja Kleszcz i Wojtek Krzak. Etniczne dźwięki i bajeczne stroje Mai Kleszcz są tak nieodzownym elementem tego spektaklu, że mam wrażenie, że nie mógłby bez tej postaci – przewodniczki, komentatorki, narratorki, obdarzonej głosem jedynie muzycznym – istnieć.

Maja Krzak w spektaklu „Bzik. Ostatnia minuta”. Teatr Współczesny w Szczecinie. Fot. Natalia Kabanow
Druga część „Bzika” to metateatralna refleksja nad współczesnym teatrem. Fabuła jest potrzebna czy nie? Gra psychologiczna czy z dystansem? Ta sama scena powtarzana w różnych wariantach pozwala widzowi na szybki przegląd współczesnych estetyk teatralnych. Bardzo mi się podobała ta sekwencja. Była w niej jakaś uczciwość i jednocześnie bezradność, bo nie każdy może i chce być aktorem Jarzyny, Warlikowskiego, czy Marciniak. Nie każdy potrafi (lub ma potrzebę) obnażać się psychicznie i cieleśnie tak, żeby było to do przyjęcia dla widowni i jednocześnie nie rozchwiało jego osobowości.
Truizmem jest stwierdzenie, że teatr nie istnieje bez publiczności, ale „Bzik” nie mógłby bez niej istnieć wyjątkowo. Od pierwszej do ostatniej sceny aktorzy rozmawiają z widzami, angażują ich do różnych epizodów (z wejściem lub wniesieniem na scenę włącznie!), zadają pytania, pragną interakcji. Improwizacja lub „aktorstwo reaktywne”, że pozwolę sobie na taki neologizm, wydają się zasadą naczelną.
I pomyśleć, że chciałam napisać po prostu o wizycie w Muzeum!