
Fot. Piotr Pędziszewski/Teatr Miniatura
Drewniane lalki, w których kryje się zarazem prostota i finezja. „Nie wierzę w śmierć” wg tekstu o. Wacława Oszajcy z gdańskiego Teatru Miniatura to jeden z najpiękniejszych spektakli, jakie widziałam. Przejmujący poprzez ostateczność spraw, o których opowiada, niosący nadzieję dzięki przekonaniu o tym, że Miłość jest nieśmiertelna.
Przedstawienie Tomasza Kaczorowskiego przywołuje znaną gdańską legendę o rzeźbiarzu, Mistrzu Jakubie. Stworzona przez niego rzeźba Ukrzyżowanego Chrystusa po dziś dzień zachwyca rodowitych mieszkańców i turystów w Bazylice Mariackiej. Jeden z głównych wątków legendy wiąże się z drugim przykazaniem z Biblii hebrajskiej – o zakazie przedstawiania obrazów. Słyszymy tutaj jego wyraźne echo – Mistrz Jakub nie umie sobie wyobrazić twarzy Chrystusa na granicy życia i śmierci. Choć ciało jest już od dawna gotowe, figura wciąż jest pozbawiona rysów.

Jacek Majok jako Mistrz Jakub i niesamowita scenografia Agnieszki Wielewskiej. Fot. Piotr Pędziszewski/Teatr Miniatura.
Aktorzy rozpoczynają spektakl we foyer. Recytują fragmenty tekstu („Zapadł ci w głowę ten Jezus. Jego twarz”; „Żeby uwierzyć, muszę zobaczyć”) i czytają Biblię. Strącają z widza ostatnie okruchy prywatności i zapraszają go na uroczystość sztuki, do sali prób. Warto usiąść w pierwszych rzędach krzeseł, żeby poza tętnem opowieści poczuć zapach tego teatru, zapach drewna i czegoś bliżej nieokreślonego, co ma jednak uwodzicielską moc.
Jedna z kwestii wypowiedzianych we foyer brzmi: „Strasznym czynem ta twarz jest okupiona”. Rzeźbiarz musiał zabić swego „modela mimo woli”, Erazma, aby zobaczyć umierającego człowieka, poczuć jego strach i zapach krwi. Tak poradził mu jego mistrz, Anzelm. Jakub znalazł się w więzieniu, ale opuścił je za przyczyną matki Erazma, która wybłagała dla niego łaskę. Ona nie uwierzyła w tę śmierć. Owszem, rozumiała, że ciało jej syna jest martwe, ale wiedziała także, że Miłość jest nieśmiertelna. Nauczyła się widzieć Erazma przez zamknięte powieki i rozmawiać z nim bezgłośnie. Dzięki jej miłosierdziu Jakub dostał drugą szansę, by stworzyć Ukrzyżowanego, tak pięknego jak Madonna, którą już podziwiano w Bazylice. Zaprosił do pozowania swego przyszłego zięcia i … wyrzeźbił twarz Jezusa, patrząc na jego powolną śmierć na krzyżu. Choć krucyfiks powstał, historia zakończyła się tragicznie.

Oblubieńcy, Edyta – córka Mistrza Jakuba i Michał – jej niedoszły mąż. Fot. Piotr Pędziszewski / Teatr Miniatura.
Scenografię projektu Agnieszki Wielewskiej stanowi wielka, stalowa ściana skonstruowana na wzór kalendarza Adwentowych czekoladek. Okienka otwierają się i zamykają. Widzimy w nich cudownej urody drewniane lalki (wykonane przez teatralnych rzemieślników, Miniatura jako jeden z nielicznych teatrów w kraju nadal ma własną pracownię plastyczną i stolarską!). Twarze są zwykle prostokątne, wyrzeźbione z jednego kawałka drewna, mają uchylane na zawiasach usta, drewniane dłonie na sznurkach. Przypominają nieco totemy. Aktorzy animują je w półmroku sceny, podając swoje kwestie dobitnie, odrobinę surowo, bo jest w tej opowieści gniew Boży i wiele ludzkiej pychy.

Mistrz Jakub (Jacek Majok) przekonuje narzeczonego swojej córki, aby zechciał się wcielić w rolę modela. Fot. Piotr Pędziszewski/Teatr Miniatura.
Jacek Majok, grający Mistrza Jakuba, jest jednocześnie kaznodzieją i buntownikiem. Ma w sobie tyle samo ekspresji, co skupienia. Podobnie, jak pozostali aktorzy, stworzył bardzo dobrą rolę, w której lalka jest stopiona z emocjami wykonawcy. Jednocześnie każde z nich stanowi osobny byt, wspaniały teatralny mikrokosmos, któremu przyglądałam się z podziwem.
Nie da się czasie tego spektaklu nie myśleć o śmierci i nieśmiertelności, o mocy przebaczenia, o które tak pięknie modli się Chór: „Niech śmierć śmierci nie goni. / Niech krew krwi nie zmywa. / Niech męka męce nie równa się. / Niech grzech grzechu nie rodzi. / Niech grzech dobra nie przerasta”. Nie da się w końcu nie myśleć o tym, że życie boli, jak mówi w pewnym momencie Mistrz Jakub.