Bóg jest miłością, mądrością, sprawiedliwością i tym, który oddala od nas cierpienie. Jeśli rzeczywiście tak jest, to skąd się biorą wojny?
To pytanie przerasta nie tylko umysł młodego widza, który obejrzy nową premierę Teatru Żydowskiego. Podejrzewam, że przerasta umysł widza każdego teatru na świecie, niezależnie od wieku. Tym bardziej warto je sobie zadać i wdzięczna jestem Magdzie Fertacz, że nas do tego skłania. Jej tekst, w założeniu element bazowy spektaklu edukacyjnego, jakim jest „Ostatni Syn”, nie ma w sobie nic z nachalnej dydaktyki. Prezentuje wyznawców czterech religii w przystępny i niepozbawiony humoru sposób. Rabin z torą zrobioną z plakatów Teatru Żydowskiego (jeśli mnie wzrok nie zawiódł), chrześcijanka chcąca pochować ukochaną rybkę, z którą spotka się w niebie, muzułmanin, który sam ze sobą toczy dżihad i w końcu buddystka trenująca giętki umysł na drabinie, próbują przekonać „Ostatniego Syna” do swoich racji.

Matka (Izabella Rzeszowska) ostrzega Osa (Mateusz Trzmiel) przed wyprawą w nieznane. Na próżno. Na szczęście. Fot. Bartek Warzecha. Zdjęcie ze zbiorów Teatru Żydowskiego.
Kim jest „Ostatni Syn” i po co mu Bóg? Tytułowym bohaterem jest chłopiec o imieniu Os, ostatni męski potomek urodzony w Plemieniu Kondora. Chce uzdrowić swoje plemię i sprawić, by przestało wojować. Właśnie w tym celu musi odnaleźć Boga, wszechpotężną istotę, która będzie wiedziała, jak zaprowadzić porządek. Os zaczyna więc swoją peregrynację w poszukiwaniu wiary. Jego umysł to przykład tabula rasa, nie wie, czym jest religia, myśli, że wojna to kwiat. Szybko nabiera szlifów.

Od lewej: Monika Soszka, Izabella Rzeszowska, Sylwia Najah, Małgorzata Majewska i nieco przyczajony Mateusz Trzmiel jako Os. Fot. Bartek Warzecha. Zdjęcie ze zbiorów Teatru Żydowskiego.
Myślę, że dużym walorem dla młodej widowni (spektakl jest polecany od dziewiątego roku życia) jest dyskusja o religii na poziomie początkującym. Os nie rozumie, dlaczego mimo wspólnych cech – monoteizmu, modlitwy poprzez rozmowę czy czerpaniu mądrości ze świętej księgi – religie różnią się od siebie tak bardzo, że ich wyznawcy muszą wyruszać na wojny w imię Boże i otaczać się murem. Wspaniale gra rolę Osa Mateusz Trzmiel, młody aktor po białostockiej szkole, członek Teatru PAPAHEMA, który narodził się w lalkarskiej filii AT. Jest naiwny, rozumny i nieulękły zarazem. Dużą przyjemnością jest poznawać z nim świat od nowa.
Oczywiście nie tylko z nim. Świetna jest w roli matki Izabella Rzeszowska, surowa i czuła, perfekcyjna w części wokalnej, pięknie wykańczająca choreograficzne gesty. Potrafi zapanować nad widownią. Z ciekawością przyglądałam się też Małgorzacie Majewskiej, chwalonej przeze mnie niedawno za tytułową rolę „Szoszy”. Tym razem Majewska przywdziewa zwiewne szaty Śmierci. Zjawiająca się na każde wezwanie swojego imienia, zakochana do szaleństwa w pewnym Mieczu, który przysparza jej klienteli, jest naprawdę zabawna.

Małgorzata Majewska jako wodząca na pokuszenie Śmierć. W tle projekcje Aleksandry Ołdak. Fot. Bartek Warzecha. Zdjęcie ze zbiorów Teatru Żydowskiego.
Trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o Mieczu. Bardzo dobry pomysł miał reżyser, Przemysław Jaszczak, aby personifkacją Miecza uczynić energiczną i czupurną Monikę Soszkę.

Miecz w damskim, zadziornym wcieleniu Moniki Soszki. Fot. Bartek Warzecha. Zdjęcie ze zbiorów Teatru Żydowskiego.
W tym spektaklu zachywca mnie absolutnie wszystko. Także śpiewane na żywo piosenki (nieco w stylu „Pocahontas”) i piękne, geometryczne kostiumy Mariki Wojciechowskiej. Już dawno nie widziałam tak fantazyjnych strojów w przedstawieniu dla dzieci+.
A cały ten cud teatralny wydarza się na kilku metrach kwadratowych sceny przy Senatorskiej 35, zaaranżowanej bardzo sprytnie i otoczonej aluminiowym ogrodzeniem – jak na budowie. Delikatna, ale czytelna aluzja do sytuacji mieszkaniowej Teatru Żydowskiego, który też został swego czasu odgrodzony murem od świata, ale podobnie jak wódz Plemienia Kondora, umiał go zburzyć i teraz buduje swoją przestrzeń od nowa, wprowadza dodatkowe piętro interpretacji.