Ufasz ludziom, czy nie ufasz ludziom? W jednej ze scen filmu „The Square” odwiedzający Muzeum X-Royal wybierają w ten sposób kierunek zwiedzania wystawy. Ja z tym pytaniem wyszłam z warszawskiego Kina Muranów, po przedpremierowym pokazie zorganizowanym przez Legalną Kulturę.

materiały prasowe Gutek Film
Złota Palma zobowiązuje i rodzi oczekiwania. To nie jest najlepsze nastawienie przed seansem, bo trudno uniknąć myślowej pułapki: popatrzymy za co ten szwedzki, niezbyt znany reżyser, Ruben Östlund dostał taką nagrodę? Jednak warto popatrzeć, bo dostał ją za film o tym, co to znaczy być człowiekiem w czasach, gdy więzi międzyludzkie występują głównie na ekranie komputera lub telefonu.
Dyrektor muzeum sztuki nowoczesnej w Sztokholmie (bardzo przyjemny dla kobiecych oczu Claes Bang) przygotowuje nową instalację. „The Square” ma proste przesłanie – stań w świetlistym kwadracie, a staniesz się bezpieczny i ludzie wyruszą ci na pomoc, jeśli będziesz w potrzebie. To w teorii.

materiały prasowe Gutek Film
W praktyce okazuje się, że niezależnie od twojej powierzchowności – czy siedzisz z papierowym kubeczkiem przy wejściu do metra, czy w markowym garniturze pijesz w tymże kubeczku drogą kawę – bliźni nie ustawiają w kolejce.
Przeczytałam w zapowiedziach, że film jest czarną komedią i satyrą społeczną. Głównie na społeczność artystyczną, jak rozumiem. Przedstawiciele świata sztuki nowoczesnej, PR-owcy, dziennikarze – to ich potknięcia i wysiłki oglądamy na ekranie. Nie jestem pewna, czy jakaś scena rozbawiła mnie naprawdę, choć jeden z moich ulubionych reżyserów, Pedro Almodóvar powiedział: „Fantastyczna wyobraźnia! Niesamowicie śmieszny film! Mógłbym go oglądać bez końca” – jak możemy przeczytać w materiałach promocyjnych. Faktycznie wyobraźnia, a raczej czułość z jaką Östlund (także scenarzysta) punktuje nasze niezręczności, pokazując dziennikarkę, której rozsypują się kartki tuż przed wywiadem (satyra na nieprzygotowanych dziennikarzy mnie nie śmieszy!), albo „spontaniczne” przemówienie ćwiczone przez dyrektora przed łazienkowym lustrem, budzi w widzu poczucie zjednoczenia z nie-idealnymi bohaterami. Przynosi także ulgę scena seksu, w trakcie której on i ona wygladają jak bardzo zwyczajni ludzie bez makijażu w trakcie ćwiczeń fizycznych, co mi przypomina jak ćwiczyłam z kasetą (VHS!) Cindy Crawford, której pot nigdy nie wystąpił na skroń, podczas kiedy ja, z każdym włosem w inną stronę, wyglądałam jakbym przebiegła półmaraton. Chociaż między nami mówiąc, scena takiej mechaniki pozbawionej uczuć, budzi jednak smutek.
Do myślenia daje natomiast muzealne „spotkanie z artystą”, gdy wśród publiczności jest chory z Zespołem Tourette`a. Nie spotkałam się dotąd z taką sytuacją i zastanawiałam się, co zrobiłabym na miejscu prowadzącej? Czy powinna w jakiś sposób zareagować? Czy rodzina chorego – tak jak w filmie – powinna powiedzieć na głos, z czego wynika jego zachowanie? Czy należy je ignorować, udając, że nie widzi się tików i nie słyszy wulgarnych słów, które są przecież wypowiadane mimowolnie. A może prowadzący powinien przez mikrofon porozmawiać z taką osobą, poprosić ją o pytanie do gościa, odwracając status „chorego” na korzyść statusu „zwyczajnego widza”, którego z pewnosić chory najbardziej pragnie? Poza tym interakcja z publicznością rozładowuje przecież często kryzysowe sytuacje. A co z artystą? Przepraszać? Obłaskawiać? Udawać, że nic się nie dzieje? W filmie jest to proste, bo artysta jest bufonem do kwadratu (sic!), więc nie czujemy, żebyśmy coś stracili przez chwilową przerwę w zadawaniu banalnych pytań, ale gdyby przypadkiem był wybitny? W każdym razie podoba mi się naświetlenie tego problemu.
Może „The Square” to niezły pomysł na prawdziwą wystawę, na przykład w warszawskiej „Zachęcie”? Sama chętnie poszłabym na taki muzealny egzamin z empatii i zaufania wobec drugiego człowieka. Może w przyszłości się to zmieni, ale na razie rozpoczęłabym zwiedzanie idąc w lewo.