„Jeśli nie zginę tej nocy pamiętniku, to zobaczymy się rano. Polina”. Polina Żerebcowa chciała, aby jej „Dzienniki czeczeńskie” poznał świat. Sama przekazała je Iwanowi Wyrypajewowi. Teatralna premiera tekstu odbyła się w Muzeum Powstania Warszawskiego o północy 1 sierpnia. Wydawnicza premiera odbędzie się wiosną 2018 (dzienniki noszą tytuł „Mrówka w słoiku”).
Spektakl, który towarzyszy obchodom kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego zawsze jest wydarzeniem. Reżyserzy eksperymentują z formą tekstu i przestrzenią Sali pod Liberatorem. W zeszłym roku Agnieszka Glińska przygotowała instalację teatralną „gdzie ty idziesz dziewczynko”, która była najlepszą rocznicową propozycją, jaką widziałam. Połączyła poezję Anny Świrszczyńskiej z poezją kobiecych relacji z Archiwum Historii Mówionej. Widzowie przemieszczali się po polu gry, by dotrzeć do stanowiska kolejnej kurierki i sanitariuszki. Dziewczęta dbały o siebie i pocieszały rannych. Nie dawały się.
W tym roku także mogliśmy wysłuchać relacji dziewczynki, która się nie dała. Jej miastem rodzinnym nie jest jednak Warszawa, tylko Grozny. Gdy wybuchła wojna, miała 9 lat. Wcale nie zaczęła prowadzić pamiętnika, aby opisywać ciała ogryzione przez psy i huk bombardowań. Chciała opisywać przygody, przyjaźnie i chłopaków. Wojna przyszła nieproszona po pół roku i wypełniła karty pamiętnika na dziesięć lat.

Muzeum Powstania Warszawskiego nocą
Po raz pierwszy w MPW mamy spektakl, w którym nie pojawiają się nazwy warszawskich ulic, nie ma powstańców chodzących kanałami, ani patriotycznych pieśni. Jest odległe, nieznane miasto i Polina. Pola. P. Królewna. Zatopiona w snach, w których przychodzi do niej śmierć, dr Faust i greccy bogowie. Przebudzona pod ostrzałem, z odłamkami w nodze, idąca przez cztery godziny po przeterminowane konserwy. Starająca się odgadnąć reguły czasu wojny.
Polina pyta często: dlaczego? po co? I odpowiada sobie: „Ciemny las. Nie zrozumiesz. Nie połapiesz się”. Aby lepiej zrozumieć świat, dużo czyta. Książki filozoficzne i religijne. Aleksijewicz, Sołżenicyna i Korczaka, którego uważa niemal za świętego. Kiedy czyta, uczy się czym jest dobro. Kiedy pisze, uczy się jak odpędzić strach.
Dzienniki Poliny czyta w Muzeum Powstania Warszawskiego Andrzej Seweryn. Stoi za pulpitem przy mikrofonie, w półcieniu i naprawdę nam się wydaje, że Polina powstaje z tekstu, jak chciał tego reżyser. Słyszymy jej dziecięce zadziwienie światem, strach i złość, gdy matka walczy ze śmiercią, radość, gdy ma buzię pełną czekoladowych cukierków. Słyszymy dziecięcą frazę, nie imitowaną, nie „dla efektu”, ale przeżytą i budzącą przeżycia. Fenomenalne. Kto ma okazję pójść jeszcze do MPW (spektakl będzie grany do 5 lipca), niech pójdzie.
Sewerynowi akompaniuje młodziutka kompozytorka, Adela Schimscheiner, która w trakcie spotkania z twórcami przyznała skromnie: „Wymyśliłam kilka bardzo krótkich utworów po prostu i tyle”. Aż tyle.

Spotkanie z twórcami, pośrodku w białej bluzce Polina Żerebcowa, w tle scenografia Anny Met.
Dziś Polina Żerebcowa mieszka w Finlandii, jest pisarką. Wzięła udział w spotkaniu z widzami po pokazie 3 lipca. Powiedziała, że napisała swoje dzienniki i wiosną wyda je w naszym kraju, aby „polscy czytelnicy poznali prawdę o wojnie czeczeńskiej i o dzieciach, które na każdej wojnie cierpią tak samo”. Jako przypowieść o wszystkich wojnach i powstaniach, tekst działa bardzo intensywnie. „Wyjdźmy ze strefy komfortu i przestańmy udawać, że nas to nie dotyczy” – przeczytałam w folderze do spektaklu, który dostałam przed wejściem na widownię. Myślę, że ten apel jest słuszny, ale nie podejrzewam, aby ktokolwiek, kto decyduje się na obejrzenie rocznicowej premiery, przebywał w strefie komfortu. Zwykle na widowni towarzyszy mi ten sam ucisk w gardle, który czuję zatrzymując się o godzinie „W”. Trwa tyle minut, ile liczy spektakl.

Wpinka, którą dostałam 1 sierpnia w okolicach Instytutu Teatralnego od sympatycznej wolontariuszki, która poprosiła, abym o 17.00 na chwilę się zatrzymała.
Kamila Łapicka